Poznajmy się

wtorek, 31 marca 2015

Foch...!!!

Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 
                czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XXIV.

Wolno otworzył oczy. Nie odwracając głowy, zerknął w okno. Szaro.
   Ostatni dzień marca poranek był szary i nieruchomy.
   — No… ostatni dzień nauki przed egzaminem — szepnął, a właściwie nawet nie szepnął — poruszył bezdźwięcznie ustami, a słowa  wypowiedział w głowie.
   Wstał, wyciągając się lekko. Podszedł do okna i — zmrużywszy oczy — spojrzał na termometr. — Sześć stopni Celsjusza. — Wypowiedziane na głos słowa pozostawiły na szybie matową plamę pary. Starł ją dłonią.
   Chwilę — jak zwykle — stał przed oknem wpatrując się w osiedle, jak zwykle spojrzał na wieżowce. Potem — jak zwykle i niezależnie od pory roku — otworzył okno i trzy razy — jak zwykle —  wciągnął powietrze w płuca. Następnie — jak zwykle — odwrócił się i podreptał do łazienki.
   W łazience wszystko działo się również „jak zwykle”: poranne mycie zębów, czesanie i strojenie min do lustra. Codzienny rytuał kończył się oddanym kuksańcem swojemu młodszemu braciszkowi (obojętnie któremu).
Podszedł do szafki.  Z półki wyjął świeżą koszulkę i spodenki. Codziennie ma w – f, ale nie pamięta kiedy ostatnio ćwiczyli na lekcjach.  Zdjął piżamę, włożył bieliznę, koszulę, spodnie i bluzę z kapturem.  Zanim wsunął stopy w buty, sprawdził, czy końce sznurówek mają idealnie równą długość. Miały. Na koniec włożył mundurek szkolny. Był gotów.
   Siadł na taborecie, położył dłonie na blacie. Wpatrzył się w równiutko przycięte paznokcie i czekał na rodzeństwo.
* * *
       Już w szkole, przypatrując się jednej dziewczynie, wiedział, że znowu na złość nie odezwie się
do niej. Teraz była dziewiąta i do końca wszystkich lekcji miał sporo czasu. Siadł przy ławce i z pamięci zaczął wyłuskiwać obraz Wiktorii. Szczycił się fotograficzną pamięcią, więc odtwarzał wygląd koleżanki ze wszystkimi detalami. Wyimaginowany kadr przesuwał się wolno od głowy,  po ramionach i po biodrach, wzdłuż nóg i zatrzymał się na stopach w białych butach sportowych. Przeszedł go dziwny dreszcz.   Adam  pokiwał głową z aprobatą, ale jednocześnie przez twarz przebiegł mu cień smutku. Dlaczego się zasmucił? A to dlatego, że postanowił nie odzywać się do Wiktorii. Nie winił jej za to, ale miał na nią FOCHA. Po co wszystkim ogłaszała, że nie chce z nim siedzieć w ławce? A ten wpis do Internetu, to była już przesada. Sama jest sobie winna.
  
Wstał i podszedł do Bartka i wziął od niego kostkę Rubika. Natychmiast zaczął ją układać i wrócił z nią do ławki. Nie poszło mu to układanie (20 sekund). Położył ją na blacie  i wyciągnął zeszyt.   Bez rozmowy z kimś można wytrzymać długo tylko z kimś, kogo się bardzo nie lubiło i komu źle się życzy. — Kontynuując swoją myśl, Adam sięgnął do plecaka. — Bez rozmowy nie ma szans na przyjaźń i może na coś więcej... — Na facebooku, o tym nie wspominali , ale on był o tym święcie przekonany.
   — Taaak... Bez rozmów nie można daleko dojść. — Powiedział na głos i pokiwał głową.
  Na całe szczęście jakiś dobry duch podpowiedział mu rozwiązanie. Tak mu się wydawało, że usłyszał ducha; a może sam na to wpadł? — teraz nie za bardzo mógł sobie przypomnieć.  Przecież zamiast rozmawiać w Wiktorią, będzie wydawał do niej jakieś dziwne dźwięki podobne do pohukiwania i bełkotania i jeszcze może do świergotania i szczekania.  Aż podskoczył z radości, gdy dotarła do niego logika tej prostej idei. To było jasne jak słońce.
   Uśmiechnął się do wspomnień i do obrazów z przeszłości, na których widział siebie niemal biegającego po klasie i rozmawiającego z Wiktorią na każdy temat. Buzia mu się nie zamykała, często miał problemy z nauczycielami za swoje gadulstwo i minusowe punkty z zachowania, ale był szczęśliwy.
   Dzisiaj jest człowiekiem bez rozmów z nią.
   Spojrzał na zegarek.
   Dochodziła trzynasta. Za kilkanaście godzin będzie pisał swój pierwszy ważny egzamin. Gdy, go napisze obiecuje sobie, że zakończy się FOCHAĆ na Wiktorię i porozmawia z nią długo i poważnie.

Na specjalne życzenie WT


CDN.

poniedziałek, 30 marca 2015

Pojedynek

Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 
                czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XXIII.


Dzwonek.
- Tak?
- Cześć! Już miałam zrezygnować.
- Halo?
- Nie krzycz tak. Słyszę cię dobrze.
 - To ty, Magda?
- Tak! A co? Nie poznajesz? Już chyba od dziesięciu minut próbuję się do ciebie dodzwonić.
- Przepraszam, ale miałem wyciszony telefon – skłamałem, sam nie wiem po co.
- Acha.
                Nastąpiła cisza, którą wreszcie przerwała Magda:
- Dowiedziałam się o... O tym, że pojedynkowałeś się o mnie. To straszne!
- Straszne.
- Musieliście, ten mecz badmintona grać, tak naprawdę na serio i o taka stawkę?
- Nie wiem.
                Zauważyłem, że zaczęło padać. Magda coś mówiła, a ja - wpatrując się w spadające pionowo strugi - odpowiadałem na wyczucie: „tak” lub „nie”.
- Czy ty dobrze się czujesz?
- Co? A tak, tak. Dobrze.
- Czy chcesz o tym porozmawiać?
- O czym? - zapytałem głupio.
- O tym całym meczu, o emocjach, o wyniku. Może.... No, sama nie wiem. Jeśli... Jeżeli.... Jeśli nie chcesz być sam, to...
- Dzięki Magda, ale jestem strasznie zmęczony tym turniejem i nie wiem, co chcę dzisiaj robić.
                Drugie kłamstwo przeczyło pierwszemu, ale nie zastanawiałem się nad tym, zaś Magdzie delikatność nie pozwoliła na zwrócenie na to uwagi.
- No dobrze. Niech i tak będzie.
- Dziękuję za telefon.
                Deszcz był coraz intensywniejszy. Ciężkie krople zaczęły zalewać parapet.
- Zadzwonię jutro, mogę? - zapytała.
- Oczywiście! - Chciałem, aby zabrzmiało to radośnie, ale nic z tego nie wyszło.
- No to pa.
- Pa.
                Wyłączyłem telefon i chciałem całkowicie wyciszyć wszystkie dzwonki, ale uzmysłowiłem sobie, że może Klaudia zadzwoni i zechce porozmawiać.
                Która to godzina? - zerknąłem na telefon -21:17. Może ja powinienem? Ale o tej porze? - zastanawiałem się. „Spróbuję” - pomyślałem.
                Po kilku sygnałach usłyszałem jej głos:
- Cześć.
- Cześć. Dobry wieczór. Przepraszam, że tak późno - zacząłem szybko się tłumaczyć - ale.... - zabrakło mi weny.
- Nic nie szkodzi. Właśnie skończyłam odrabiać lekcję i siedzę przed telewizorem.
- Dobrze się czujesz?
                „Dlaczego mam taką łatwość zadawania durnych pytań? - upomniałem się w duchu. – Jak można się dobrze czuć po odrabianiu lekcji?”
- Nie wiem. Próbuję się spakować na jutro, ale... jakoś mi nie wychodzi – Podkreśliła owe „jakoś”. Jej głos był smutny i załamywał się. - I w dodatku jest mi wstyd, że... Że tak się zachowałam, jak... jak...
- O czym ty mówisz? - przerwałem jej. – Przecież miałaś prawo ze mną zerwać.
- Nie pocieszaj mnie. Sama wiem, jaka jestem.
- Ale ja mówię poważnie.
- No dobrze, skończmy z tym. I tak się tego nie cofnie - westchnęła.
- Ile bym dał, żeby to wszystko można było cofnąć....
- Ja też dużo bym dała.
                Teraz ja westchnąłem ciężko siadając na fotelu.
- Co teraz robisz?
                Byłem trochę zaskoczony jej pytaniem.
- Eeee... Nic, odpoczywam, bo jestem zmęczony turniejem - powtórzyłem kłamstwo „sprzedane” Magdzie - a teraz słuchałem muzyki.
- Acha. A ja oglądam telewizję.
- Acha.
- A potem, co będziesz robił?
- Hmmm... nie wiem... Posiedzę sobie trochę... chyba.
- Acha. Ja też sobie trochę posiedzę, bo usnąć to chyba mi się nie uda.
- Hmmm...
                W ciszy, która nastąpiła po moim „hmmm”, zastanawiałem się, czy Kludia myśli o tym samym, co ja. Czy wypada mi zaproponować jej jeszcze jutro spotkanie? Może... Matko Boska, dlaczego człowiek musi odpowiadać sobie na takie trudne pytania?
- Niczego ci nie potrzeba? - zapytałem.
- N-nie.
                Zerknąłem na zegarek. Wskazywał 21:26.
- No to do usłyszenia. – wydukałem wbrew sobie. - Jak będziesz czegoś potrzebowała, to nie krępuj się i dzwoń. Ja i mój numer jesteśmy czynni dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Dobrze.
- No to do poniedziałku w szkole.
- Pa.
- Pa.
                Przycisnąłem czerwoną słuchawkę i byłem wściekły, że nie przeszło mi przez gardło proste pytanie: „A może chciałabyś ze mną chodzić, co?” Przecież świat by się nie zawalił, gdybym usłyszał jeszcze raz odmowną odpowiedź. A poza tym, gdyby była odmowna, to byłoby nawet lepiej, bo oznaczałoby, że wszystko jest w porządku i ze spokojem można będzie w poniedziałek przyjść na 800 do szkoły (chociaż wszyscy wiedzieli, że nie ma rano w-f).


CDN

Turniej UKS - ów

Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 

                 czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XXII.

     Wreszcie wylądowałam na ławce oczekujących na spotkanie. Obok mnie usiadła przeciwniczka z Mielca, patrząc na mnie swoimi dużymi przerażonymi oczami.
- No i jak się Julka czujesz? - zapytał troskliwie Moso.
- Nie będę ukrywała, że bardzo marnie. - odparłam szczerze, przecież niedawno grypa położyła mnie do łóżka na cały tydzień.
- Musimy coś z tym zrobić... Musimy coś z tym zrobić! Tak nie może być – mówił do siebie Moso wczuwając się w rolę sędziego głównego Mistrzostw Polski UKS – ów w Badmintonie.
      No pewnie, że musimy coś z tym zrobić, bo coś za często mi się, to zdarza - pomyślałam.
      Moso siedział przed laptopem, podpierając brodę ręką. Myślał.
      Wreszcie stanął.
- Dobra Julka, boisko wolne idźcie grać.
- Ale ja wolę na „jedynce” – trochę na przekór odpowiedziałam.
- Dobrze. Niech będzie  - Zgodził się łaskawie. - Ale...
- Co, ale?
- Ale masz wygrać szybko, bo mi się śpieszy.
- Obiecuję, że będzie szybko! - przyrzekłam uroczyście. - Będę walczyła jak tygrysica, przecież tamci patrzą.
- Dobrze, niech patrzą, śpiesz się.
- Ja załatwię, to szybko. - Byłam zdesperowana.
Mistrzostwa Polski UKS – ów w Badmintonie. Przyjechali ONI. Kilku na pewno godnych uwagi. Ale jak się zaprezentować, żeby zwrócili na mnie uwagę?  Paulina wyprostowała i rozpuściła włosy, Wiktoria porusza się po parkiecie, z taką gracją, że wszyscy (nawet Pan Prezydent Zamościa) patrzą tylko na nią. Klaudia i Magda jak zwykle wyglądają „szałowo”, a ja biedna muszę się męczyć i kombinować.
Ci z Mielca już na mnie patrzyli, chłopak ze Lwowa przygląda się dziewczynom z kategorii „B”, a Białystok jest chyba za bardzo dziecinny. Nic to, trzeba rozpocząć mecz.
*****
- No... cieszę się. - Poklepał mnie po ramieniu trener, po wygranym meczu. – Proszę teraz posiedź  i odpocznij. Dobrze nam idzie… już masz medal. Szykuj się na mecz półfinałowy. Bardzo dobrze dzisiaj grasz.
    Mnie wcale się tak nie wydawało; wolałam, żeby przynajmniej jeden chłopiec spojrzał na mnie podczas mojego meczu.
- Jestem samotna – chyba powiedziałam, to na głos, bo wszyscy spojrzeli na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby nie wierzyli, że to prawda.  Sama prawdopodobnie miałam nie mniej zdziwione oblicze, bo  się nie spodziewałam, że chłopcy przypatrują mi się z ciekawością, a szczególnie jeden. Postać stojąca w półcieniu i tyłem do światła nie mogłam rozpoznać, ale po głosie poznałam Jakuba. Skąd on się tu wziął, u licha!?
- Cześć Jakub - powiedziałam, zapominając, gdzie jestem i machnęłam ręką.  - Mało brakowało, a rzuciłabym mu się w ramiona, ale tylko się uśmiechnęłam.
- No bo wiesz, Julka, ja to już mam takie szczęście, że zawsze nie w porę gdzieś się przypałętam. No wiesz,  - wariacja... same głupie myśli pchają się do łba. I kiedy usłyszałem, to co powiedziałaś, to wiedz, że ja zawsze mogę Ci służyć pomocą, w tej samotności.
- Poczekaj chwilę. Odpocząć muszę, bo jeszcze przed chwilą grałam mecz i może coś powiedziałam, tak sobie…- próbowałam wyjść z twarzą z tej sytuacji.
                Jakub, należał do tych nielicznych, którzy wierzyli w każde moje słowo - i w mój gust, i kompetencje. Za to też go lubiłam, bo nie znosiłam, gdy, któryś z chłopców podważał moje opinie na tematy, o których nie mieli zielonego pojęcia.
- No i które już masz miejsce? - zainteresował się, co u niego było typowe. Jakub zawsze z dziecinnym zaciekawieniem podchodził do wszystkiego. Wszystko traktował poważnie i zawsze chciał wszystko wiedzieć. Nawet steku bzdur wysłuchiwał cierpliwie i z uwagą do samiuśkiego końca. Pewnie za to też go lubiłam (nieraz był zmuszony wysłuchiwać mojej „paplaniny”). Był dobrze zbudowanym jak na swój wiek chłopcem. O ile wiem, Jakub  nie miał obecnie dziewczyny. Co jeszcze można powiedzieć o Jakubie? Super gra w badmintona, ale dzisiaj mu nie wyszło. Przegrał mecz o medal z Bartkiem.  Jedna moja znajoma stwierdziła: "On wygląda jak zakapior". Dodała jeszcze, że gdyby go nie znała i zobaczyła go w ciemnej ulicy, zaraz przeszłaby na drugą stronę, a gdyby to było niemożliwe, zaczęłaby wrzeszczeć i wołać policję. Ponoć większość osób, które go nie znały, tak reagowały na jego widok - bano się go. Tego nigdy nie rozumiałam, bo był przecież człowiekiem spokojnym i łagodnym, i nigdy się nie zdarzyło, by był agresywny bez jakiejś wyraźnej przyczyny. Poza tym, czy poeta może być agresywny? Tak, tak! Jakub był poetą i to poetą dobrym. O tym, że Kordżini uprawiał poezję nie wiedziało zbyt wiele osób, a on wcale nie dbał o to, by tą sprawę rozgłaszać.  O tym wiem tylko ja i kilka moich koleżanek, bo Jakub pisał tylko dla mnie i tylko o mnie.
- Jednak nie jestem samotna – pomyślałam i uśmiechnęłam się do swoich myśli.

CDN

piątek, 27 marca 2015

Viktor

Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 

                 czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XXI.
       Nie spieszyła się. Na zawody już się spóźniła, ale wiedziała, że jej mecze rozpoczynają się dopiero za pół godziny. Następny będzie  miała dopiero o dziesiątej trzydzieści. Stanęła, sprawdziła, czy w sklepiku jest wystarczająca ilość batonów, żeby mogła później przyjść i kupić je sobie w chwilach dużego zmęczenia.
                Wiedziała, że jest częścią największego w Polsce turnieju badmintona - czuła to, ale nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. To wszystko... - pomyślała - to wszystko wymyka się jej, nie ogarnia tego. Na nic zdaje się jej wiedza, zaciągnięta z Internetu.
                Weszła do szatni. Zaczęła się przebierać. Wszystkie swoje rzeczy zwinęła i wsadziła do reklamówki. Rozejrzała się, gdzie by tu wcisnąć ten  pakunek... Nie mogła się zdecydować. W końcu dźwignęła ciężki materac  wsunęła reklamówkę w najdalszy kąt szatni. Usiadła zaniepokojona i zdyszana. Czuła się zmęczona, jak po przytarganiu na piętro ciężkiego wora ziemniaków.
                Gdzieś wędrowała myślami, ale dokładnie nie wiedziała, gdzie. Błądziła jak po ciemnym pokoju, bojąc się, że za moment wpadnie na jakiś ciężki mebel lub nastąpi na jakieś rozbite szkło. Usilne przekonywanie samej siebie, że ten "pokój" w jej umyśle jest zupełnie pusty, wcale nie działało uspokajająco.
                Głos z głośnika sprawił, że się wzdrygnęła. Oprzytomniała. Spojrzała w JEGO kierunku, wiedziała, że od wczoraj ON tam jest, ale nie ruszyła się. Opanował ją bezwład. Musiała się mocować sama z sobą, by wstać, pójść na salę do wywołanego meczu. Znowu go zobaczy, znowu poczuje jego wzrok na sobie. Jest „Boski”.
                Mecz zadziałał na nią jak zimna woda. Zaczęła grać i recytować nieznaną formułkę. Słowa same cisnęły jej się do ust:
                "Viktor. Jesteś Życiem i Śmiercią, jesteś Chwałą i Upadkiem. Świat drży gdy mówię o Tobie. Moją mocą jest łączenie się z Tobą myślą. Pod moją władzą jesteś ty i słowa, i liczby. Widzę w całości  siebie w Danii, że tam jestem. Moim głosem przemawia pokolenie badmintonistek z Zamościa". - Słowa te - znaczenie tych dziwnych słów - spłynęło na nią nagle. Zamarła nagle z wyciągniętą ręką i nie mogła odebrać zagrywki przeciwniczki.
                "Viktor" - przypomniała sobie znaczenie tego imienia: to imię Mistrza Świata Juniorów w Badmintona. Przypomniała sobie jeden z wykładów wychowawcy i to, co powiedział: Jest najlepszym młodym zawodnikiem w Europie. Gra od 5 roku życia i nie ma jeszcze dziewczyny.
                Mecz się zakończył. Na szczęście wygrała dwa razy do 11. Siadając na ławeczce przy oknie, potrąciła jakąś dziewczynę. Zauważyła, że na kolanach trzyma telefon. Jej palec wskazywał mniej więcej środek telefonu.  Chyba robiła sobie sweet focie. Dziewczyna spojrzała na nią przelotnie, kiwnęła lekko głową, a potem ponownie ją pochyliła, wpatrując się w telefon.  Poznała ją, to była Giselle. Znowu robiła sobie zdjęcie z Viktorem.
- Może czegoś się napijesz? – Julka zagadnęła złośliwie Giselle, trzymając butelkę wody w dłoni.
- Nie, dziękuję. - Podniosła się ciężko z ławki.- zrozumiała, że nie jest tu mile widziana. Zerknęła jeszcze na niego przelotnie i z jakąś przedziwną chytrością popatrzyła na Julkę. - Chciałabym... - przełknęła ślinę – jeszcze trochę tu postać.
- No… postać możesz, tylko cofnij się lekko. Muszę coś sprawdzić - powiedziała Julka i lekko odchyliła głowę pokazując jej, aby się odsunęła. Podeszła do Viktora. W jej ruchach można było wyczuć „coś”. Może określenie: "wielkiej miłości" byłoby zbyt mocne, ale z całą pewnością były to ruchy pełne,  - czułości? zadurzenia? Jej ruch przypominał pląsy małej dziewczynki i wytrawnej baletnicy. Nie, nie można tego określić prostymi słowami.
                Obie stały nieruchomo z pochylonymi głowami i przyglądały się postaci blondwłosego Skandynawa.
                Julka, onieśmielona urokiem duńskiego badmintonisty, nie miała odwagi - ot, tak po prostu – podejść do niego. Nagle, coś takiego zdawało się jej zbytnią śmiałością.
- Proszę bardzo, Julka. Jest twój - cicho zachęciła ją koleżanka.
                Wreszcie zdecydowała się podejść bliżej. Był, taki piękny – i tak, go zapamiętała. Podeszła do plakatu. Ten sam magiczny prostokąt - pomyślała z ulgą. A niby czego miałaby się spodziewać? - uśmiechnęła się. - Że przez noc postać ulegnie zmianie i ożyje?
                Zaczęła wodzić palcem - jak niewidoma czytająca brajlem - po jego włosach. Przyszło jej do głowy, że rzeczywiście jest "niewidoma"; że przejrzy na oczy dopiero, gdy Viktor będzie prawdziwy. Czy chce tego? - palce znieruchomiały - Tak! Bardzo chce. Czy się boi? - Tak. Bardzo się boi. Poczuła się jak dzieciak, jak uczennica stojąca przed drzwiami sali do matematyki, za którymi czeka ją egzamin szóstoklasisty. Poczuła też, że jeśli przekroczy te drzwi, to nie będzie już
odwrotu.
                 Jeśli okaże się, że jest słaba? Jeśli.... Było tyle tych "jeśli". Poczuła też jeszcze coś; poczuła, że jest sama. Zupełnie sama... Oderwała dłoń od kwadratu i szybko pocałowała Viktora w policzek.
                Zaczerpnęła powietrza, jakby zaraz miała wskoczyć do zimnej wody i odwróciła się.
                Ogarnął ją niepokój. Niepokój to mało powiedziane; przez głowę przebiegł jej cały sztorm różnych sprzecznych uczuć.
                Spojrzała na plakat. Viktor Axelsen jak stał nieruchomo na swoim miejscu, tak stał.
         
    „Do widzenia mój książę…”
                Te słowa pojawiły jej się w głowie znikąd. Spojrzała na niego już nie zdziwiona, a potem zerknęła na Giselle, od niej oczekując wyjaśnień.
- Zaczęło się - wyszeptała.
- Co się zaczęło?

- Twoja historia w „nowej plotce”- powiedziała z uśmiechem Giselle, skłoniła się lekko i poszła na przyrodę.

CDN

poniedziałek, 23 marca 2015

Czarownica

Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 

                 czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XX.

    Zanim wyszła do szkoły, usłyszała jak do  drzwi, ktoś zaczął się dobijać.
            Coś ją tknęło. Coś bardzo kłującego w serce. Przeczucie... Złe, bardzo złe przeczucie, takie z tych, które już kilkakrotnie miała i które nigdy jej nie zawodziło. Cicho wyszła na korytarz. Przeglądnęła się w lusterku i podeszła do drzwi. Podniosła rękę, by odsunąć judasza, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. Po plecach przebiegały jej ciarki. Odetchnęła kilka razy i gromko zawołała:
- A czego to chcecie ode mnie? Co?
- Na rozmowę przyszliśmy. Otwieraj!
- A w jakiej sprawie?
- W ważnej sprawie.
- Tak, ale kto puka?
            Zamiast odpowiedzi, usłyszała walenie pięściami w drzwi i jeszcze:
- Razem! Napierać. Nie chce po dobroci otworzyć, to sami otworzymy. No, razem! Raaaz!
            Brzękło wybite okienko nad drzwiami. Na głowę posypały się jej kolorowe szkiełka.
            Dwóch intruzów z rozpędu wpadło do korytarza, równie zaskoczeni jej widokiem jak i ona ich. Chcieli się wycofać, ale naciskający z tyłu tłum nie pozwolił im na to. Jeden z nich, uśmiechnął się głupkowato, wyszczerzając swoje małe ząbki.
- No i jak? Wyjdziesz z nami pogadać, czy może zaprosisz nas do środka?
- Czego chcecie?
- Pogadać chcemy.
            Coraz więcej głów w otworze drzwiowym. Ciekawskie oczy gapiły się na nią, ale po chwili straciły zainteresowanie jej osobą i zaczęły wodzić po całym mieszkaniu.
- Jesteś oskarżona o czary. Z okazji Święta Wiosny – usłyszała głos najważniejszego chłopaka z tłumu i rozpoznała go, to przecież Szymon - wyjdź po dobroci porozmawiać, bo chyba nie chcesz, żeby tacy szlachetni goście - wskazał ręką kilku dresów - weszli w gościnę do Ciebie.
- He he he... – zarechotali dresiarze.
            Przeszył ją lęk.
            Szymon wyczuł to. Rozdziawił buzię w szerszym uśmiechu-grymasie.
- Do szkoły z nią - rozkazał.
            Poczuła na żebrach ponaglającego kuksańca.
            Zrobiono jej przejście.
            Szpaler stworzony z firmowych dresów Adidasa, Nike i Pumy . Robiło jej się niedobrze na samą myśl o bliskości tych, dziwnie ubranych kolegów, a jednocześnie nie potrafiła się przemóc, by nie spoglądać w ich stronę.
            Próbowała się skupić. Co ma robić? Co ma robić?... I wreszcie: czego oni od niej chcą? Gdzie są koleżanki? Gdzie podziali się sąsiedzi? Gdzie oni wszyscy?
            Zerknęła na okna bloków, na brązowym osiedlu - wszystkie były szczelnie zamknięte.
            - No, dalej! -  poczuła jak Szymon kieruje ją na aulę.
            Dokąd ją wloką?
- Na aulę... - usłyszała szmery.
            Zauważała głowy ciekawskich, ale zaraz znikały i chowały się za balustrady. Przy drzwiach stały warty uczniów, czegoś pilnowały (może jej się zdawało?). Widziała też ustępujących drogi i chowających się w zaułkach uczniów z młodszych klas.
- Stójcie! Co robicie! - Drogę całej grupie zastąpił pan Brykner.
- Proszę zejść  z drogi i zapraszamy do komisji –powiedział Szymon. - Na sprawiedliwy sąd.
- A czemu ona winna?
- Jej koleżanka wszystko nam powiedziała. Pakt z wychowawcą ma. Powiedział, że ona ma CZAR. Musi stanąć na szranki z innymi dziewczętami.
            Wsłuchujący się w te słowa, tłum uczniów, rozgrzewał się. Pomrukiwał, wzdychał, wznosił okrzyki i widać było, że tylko chwila dzieli tą zgraję od wybuchu pełnej euforii.
- Nie można takich konkursów urządzać bez pana Roberta. Nie godzi się taki sąd! - zawołał pan Brykner
- Dobra zaczynamy.
Na początku Szymon wywołał  kandydatki na MISS WIOSNY 2015 z klas 4-6 .
Wszystkie stanęły na podeście.
Najpierw Wiktorie , Tyszko i Węglińska zadawały im pytania , Klaudia miała pytanie : Jakie jest najstarsze drzewo ? oczywiście odpowiedziała poprawnie : Dąb Bartek .
- Czary to jakieś muszą być!
             Na obrzeżach tłumu zaczęto sobie opowiadać, jak to właśnie - niemal przed momentem - przyłapano ją na odprawianiu czarów, na paleniu czarnej świecy. Ktoś zaklinał się na wszystkie świętości, że był świadkiem jak smarowała miotłę mazidłem i że gdyby nie jego odwaga, której użyczył mu święty Jerzy, co smoka ukatrupił, wsiadłaby na tę miotłę i uciekła.
Inne kandydatki w jej roczniku odpowiedziały źle. Może by odpowiedziały dobrze, ale strach tak bardzo ściskał im gardło...

Po tym Szymon rozdał materiał , guziki i igły. Klaudii trochę nie wyszło, ale zrobiła, to z największą gracją.
- Widzicie?! Nawet się nie krzywi! Nawet nie drgnie! Ma pakt z wychowawcą.
- Wiedźma!
            Podniosła oczy.
- Po co mi było startować w tych wyborach MISS... - nie dokończyła, bo ogłoszony został wyrok.
            Znowu zaszumiało jej w głowie. Usłyszała śmiechy i głos Szymona:
- Najbardziej czarującą osobą (czarownicą), w Szkole Podstawowej nr 4 w Zamościu i Miss naszej szkoły na cały 2015 rok…. Zostaje Klaudia z klasy 6a.
            Tłum koleżanek krzyczał, coś głośno. Klaudia stała na scenie całkiem oszołomiona. Jest czarownicą?... Nie pomyliło jej się, jest czarującą dziewczyną.
Odetchnęła z ulgą….


Autorka JS.

CDN

sobota, 21 marca 2015

Arłamów.

Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 
                 czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XIX.


- To wszystko przez Ciebie – z wyrzutem powiedziała do niego.
- Co znowu się stało – Dawid patrzył na nią zmieszany.
- Przez Ciebie musimy jechać do Arłamowa – mówiła, układając sobie włosy w klasycznego warkocza.
- Ja przecież nie kazałem nikomu jechać, jedziemy wszyscy na konsultacje.
- Tak, ale ja trenuję tylko dla Ciebie i teraz siedzę w autobusie i oglądam krajobrazy – jej ton wskazywał, że jest bardzo zirytowana
-I  co narzekasz, jest pięknie. Łukaszowi zrobiło się niedobrze i mamy przymusowy postój – chciał ratować sytuację Dawid.
- Tak, stoimy w jakimś wygwizdowie i oglądamy stare chałupy. A miało być tak pięknie. Mówiłeś, że Arłamów, jest stworzony dla nas. Że będziemy się tam czuli jak w niebie. A tutaj tylko wrony zawracają, bo myślą, że to „Koniec Świata”.
- Wiktorio, to Bieszczady. Tu musi być klimat „opuszczonego świata”, ale ja Ci mówię, tutaj się kiedyś sprowadzimy i będziemy żyli wspólnie do końca naszego życia – Bryan rozmarzył się, a jego oczy zasnuły się mgłą i na twarzy widać było wypieki.
- Ja Ci mówię, jeżeli w ciągu 10 minut nie zobaczę czegoś godnego uwagi, to koniec z nami. Nie będę Cię chciała znać. I nie będziesz sobie planować przyszłości ze mną – już przez zaciśnięte zęby mówiła wściekła na jego wizję w zapyziałej wsi.
- Wika…, bądź cierpliwa.
- Przecież jestem. Nie widzisz? Jaka jestem cierpliwa. Nawet para z uszu jeszcze mi nie bucha. Ale masz jeszcze pięć minut.
- Patrz jak ślicznie. Górki  coraz większe. Zakręty coraz bardziej ostre. I chyba masz rację. Psy tutaj szczekają jakoś inaczej. Zaczynam się bać – Dawid spogląda przez okno, a jego oczy robią się jakby trochę większe.
- Zostało, Ci trzy minuty i koniec z nami… – z małym zadowoleniem odliczała czas Wiktoria.
- No może trochę, przesadzam, ale pan Sławek mówił, że w Arłamowie,  coś można zobaczyć.
-Trochę przesadzasz?  Ja sądzę, że bardzo. I poza tym, to już jest koniec,  zaraz będzie koniec czasu…  i będziesz wszystkiego żałował -powiedziała z udawanym szczęściem w głosie.
-Czy mogę coś zrobić, żebyś mi wybaczyła? –dopytywał zrozpaczony Dawid.
-Jest taka jedna rzecz… - ciągnęła czując swoją wygraną Wiktorynka.
-Ja zrobię wszystko dla Ciebie, a naszemu wychowawcy, to chyba nagadam –starał się przymilić do swojej dziewczyny Dawid.

-No, bo są takie…
-Jakie? Czekolady, cukierki, książki, płyty… Nie wiem, co? – chciał odgadnąć jej myśli Bryan.
-Trudno…, póki  będziesz mi przerywał, to nie będziesz wiedział… – odpowiedziała stanowczo.
Dawid się załamał, w myślach szukał jakiegoś ratunku, przez myśl przechodziły mu nawet myśli samobójcze, ale nagle go olśniło… Postanowił, że zapyta Kacperka F, o radę:
-Kacper mam do ciebie sprawę – zaczął bardzo pewnie, bo mówił do wielkiego znawcy kobiecych zachcianek.
-Jak mogę ci pomóc mój kolego, nie wiem czy potrafię, ale mów o co chodzi –spokojnie zaczął rozmowę Kaflak, zdejmując ciemne okulary, w których wyglądał jak gwiazda piosenek Disco Polo.
-No Wiktoria mówi, że jest taka rzecz, która sprawi, że mi wybaczy… Wiesz, co to?
- A ty nie wiesz? Przecież cały czas o tym mówi… Gada o tym „jak najęta”. Uszy mnie od rana bolą, że tylko takie rzeczy ją „jarają”. Jak mogłeś tego nie słyszeć?
-Naprawdę, czyli co?
-No batoniki Kinder Coutry, który sprawiają, że dziewczyny są bardziej „zmiękczone” i można z nimi załatwiać najtrudniejsze tematy.
-Chodzi, tylko o jakieś głupie batoniki? Nic głębszego w nich nie tkwi? Nie chodziło o jakiś pierścionek, samochód, komputer, no chociażby kostkę Rubika? Ja chyba nigdy nie zrozumiem, umysłu kobiet. Te istoty są za bardzo skomplikowane. Wszystko robią stadami.  I potrafią rozwiązywać wielkie problemy, jakimiś batonami. To mnie przerasta i chyba zostanę starym kawalerem. – Dawid zaczął narzekać jak stary dziadek, który wszystko już w życiu przeżył. Na jego koszulce z nadrukiem kostki Rubika, zauważyć można było kilka plam. Czyżby się nam Braynek, spocił z nerwów?
-Nie o jakieś, tylko o jej ulubione – ze znawstwem stwierdził Kacper.
-Okej dzięki Flaczek j kupię jej batona w Arłamowie. Może będzie mnie stać i się „szarpnę” od razu na dwa batony – już trochę uspokojony stwierdził Dawidek.
-Powodzenia  - powiedział Kacper i  założył swoje „Boskie” ciemne okulary. Odwrócił się do okna i zaczął przyglądać się niebu, bo właśnie dzisiaj chciał zobaczyć, pierwsze w swoim życiu, zaćmienie słońca.
-Dzięki – już całkiem spokojnie odpowiedział Dawid.
     Przy drodze stał znak: ”Arłamów 800m”. Droga skręcała w prawo i prowadziła ostro w dół. Przed autobusem ukazała się wielka brama, na której widniał napis; „Witamy”. Drogowskazy kierowały na parking. Wszyscy w autokarze zamilkli. Hotel był ogromny. Cały w drewnie, w marmurach i w szkle. Pomieszczenia urządzone bogato i nowocześnie. A patio zapierało dech w piersiach. Muzyka, płynąca z głośników (trochę psychodeliczna), powodowała, że nastrój dookoła przypominał klimat z baśni. Nikt nie śmiał głośno mówić do siebie , wszyscy szli w milczeniu. Tylko Wiktoria cicho powiedziała do Dawida:
- Dawidku, zgadzam się, mogę tu zostać z Tobą do końca życia.

autorka: WK
                                                CDN

piątek, 20 marca 2015

Bliskie spotkania trzeciego stopnia.

 Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 

                 czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XVII.  

Oho, kolejne bliskie spotkanie „trzeciego stopnia” z chłopakiem z klasy 6a. (spotkania trzeciego stopnia – to określenie, potocznie tłumaczy się, jako spotkanie z istotami zza świata).
            Biała koszulka z napisem THE BEST, żel na głowie, imię jednego z apostołów. Wszystko wskazywało, że muszę z nim pogadać, o naszej przyszłości. Pewnie dlatego, że jego szaro-bura bluza zlewała się z tłem ścian w korytarzu przy sali gimnastycznej, nie zauważyłam jej wcześniej i nawet nie wiedziałam, kiedy i skąd nadszedł.
- A dzień dobry... , Cześć…, Czy, coś tam….- po chwili wahania odezwałam się do niego.
- No… Chyba… Cześć – zawyrokował pod nosem, ale na tyle głośno, abym usłyszała. – Coś chciałaś ode mnie? Czy tylko tak mnie zaczepiasz…?. Żeby mnie zdołować….
- Nie, ja tylko tak troszkę….  Grać, tu zaraz będę.
- No wiem. Przecież wszyscy grają. A ja przed chwilą przegrałem w trzech setach z Dawidem, tak  więc… nie dobijaj mnie.
- Nie, ja tylko chciałam powiedzieć, że ładnie grasz.
- Ładnie, to TY grasz? Ja gram nieskutecznie – odpowiedział i popatrzył na mnie swoimi dużymi, pięknymi oczami.
- Ładnie? Ja??? – Sama się zdziwiłam, że potrafię aż tak bardzo się dziwić.
- Eeee... ja nie gram nawet ładnie... Może troszkę, albo jakoś troszeczkę. - odpowiedziałam ostrożnie, bo wcześniej myślałam żeby grać na punkty. Od teraz postanawiam grać ładnie i nie muszę wygrywać. I tej wersji muszę się trzymać. Resztę, wolałam pominąć milczeniem.
- Może jeszcze będę pięknie grać i wyglądać na korcie - olśniło mnie nagle.
            Piotrek spojrzał na mnie jak na rozdeptaną żabę (przynajmniej ja bym tak spojrzała na rozdeptaną żabę) i powiedział;
- Gisell. Ty wystarczy, że wyglądasz dobrze na korcie. Grać już nie musisz. - Pożegnał się  i poszedł do szatni.
            Wzruszyłam ramionami. A co go obchodzi, jak ja wyglądam? Będę robiła, co zechcę!
            Robiąc w tył zwrot, by ukryć się w damskiej szatni,  przed oczami wścibskich koleżanek (które na pewno z zazdrością przysłuchiwały się naszej rozmowie), nagle stanęłam jak wryta. Dopiero teraz dotarło do mnie ta myśl. Nie ta, że mogę robić, co zechcę, bo to robiłam już dawniej i różnie to się odbijało na moim życiorysie, ale ta, że ON powiedział, że ładnie wyglądam! I, że w ogóle, coś powiedział.
            No własne!!! Cóż za wspaniała myśl.
- On chyba powiedział mi komplement i jeszcze mówił tak dużo, że chyba od czwartej klasy nie usłyszałam od niego tyle słów. On ma taki ciepły, aksamitny głoś - z tą piękną myślą wkroczyłam do szatni, która nagle zrobiła się jakaś inna – swojska, ciepła i jasna.
            Poczułam w sobie innego ducha (jak to jednak mało człowiekowi do szczęścia potrzeba). Jak harcerz, który właśnie dowiedział się o pochwale do wychowawcy. Wprawdzie nie miałam ostro zarysowanego planu działania, ale czułam w sobie chęć jakiegoś wielkiego czynu. Jak tygrys rzuciłam się w kierunku mojej rakietki YONEXA z postanowieniem zerknięcia do lusterka. Przed lustrem , spoglądając na swoją podobiznę, pomyślałam, że moja ochota wielkich czynów nieco zanika, ale i tak byłam pełna animuszu. Na kartce zaczęłam układać plan działania: 1) wyjście na kort, 2) odbijanie lotki z przeciwnikiem na rozgrzewkę - na wszelki wypadek, 3) losowanie, 4) wypatrzenie Piotrka wśród kibiców, 5) udawane omdlenie, 6) upadek na podłogę, 7) Kaniuczyn podbiega i pomaga mi wstać. Przy ostatnich trzech wpisach nakreśliłam duży, wyraźny pytajnik, co w moim prywatnym, tajnym kodzie miało oznaczać: "jak mi odwagi wystarczy, ale raczej nie wystarczy".
           
Z dumą przyjrzałam się swojemu bogatemu planowi. Po chwili zastanowienia wykreśliłam "udawane omdlenie" (bo niby dlaczego mdleć, jak jestem zdrowa), a przy "upadku na podłogę" dodałam jeszcze dwa pytajniki, co oznaczało: "z całą pewnością nie będę miała ani odwagi, ani śmiałości".

            Tak czy owak, turniej badmintona, na naszej hali zapowiadał się bardzo, ale to bardzo pomyślnie.



środa, 18 marca 2015

Niech mnie pan przesadzi.

    Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 
                 czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XVI.  


     Obudziłam się o piątej rano! Byłam zadziwiająco wypoczęta. Matko boska! ostatnio tak wcześnie wstałam, trzy miesiące temu, przed wyjazdem na Białą Szkołę. Dumna z siebie zrobiłam kilka wymachów kończynami, co w założeniu miało wyglądać i być porannym ćwiczeniami
(tylko znowu, żebym się nie za bardzo wygięła).
Wschód słońca. Byłam zafascynowana widokiem. Gapiłam się na ten obrazek jak małpka w lusterko. Przez moment poczułam nawet jakąś więź z otoczeniem: z na wpół zdziczałymi jabłoniami, krzakami, pokrzywami, polami, ogrodem i niebem. WIOSNA.
- No koleżanko sympatyczna! Nie jest tak źle jakby mogło się wydawać - rozpoczęłam dialogo - monolog.
- A nie mówiłam? - odezwało się drugie ja.
- Cicho, ciebie nie pytam!
- A ja to niby kto?
- Ja.
- No właśnie.
- Ale nie potrzebuję twoich wtrąceń
- A czy ja coś wtrącam? To przecież ty sama...
- Wiem, że ja sama... wiem, że ja sama to ja sama, ale tym razem chodzi mi o to, że ja sama chcę być faktycznie sama.
- Coś kręcisz...
- Nie kręcę, tylko ty, znaczy ja..., znaczy ty mnie rozpraszasz...
- Jednak kręcisz.
- Odwal się - ostro ucięłam głupią dyskusję z samym sobą...

No, dzisiaj kolejne spotkanie z wychowawcą. Dzisiaj musi mi się udać. Muszę wyprosić
u niego, tą jedyną rzecz na której mi zależy.

                                           *   *   *   *   *   *  *   *
- Dzień dobry - powiedział pierwszy Pan Sławek - co powiedziałaś?
- A dzień dobry... - po chwili wahania odpowiedziałam -  A nic, tak do siebie gadam.
Dopiero teraz dotarła do mnie ta myśl - Ja, cały czas mówię do siebie i co najgorsze na głos. Jak w jakimś głupim serialu brazylijskim. Może dlatego wszyscy wiedzą o moich tajemnicach?
Wcisnęłam ręce w kieszenie i ruszyłam w kierunku klasy 114, gdzie zaraz będzie przyroda.
- Miałaś się zapytać!
- Co, miałam? - zaskoczona zapytałem na głos swoje drugie ja.
- Zapytać się o Adasia. Do klasy przecież idziesz i z kim usiądziesz?.
Potulnie wróciłam do korytarza i do pokoju nauczycieli w - f, Przez cały czas wędrówki, a potem jeszcze przed samymi drzwiami, musiałam wysłuchiwać wymówek swojego drugiego ja:
- Stara baba, a pilnować trzeba jak ośmiolatkę; jakżeś ty się uchowała do szóstej klasy? Nic samodyscypliny! Zero odpowiedzialności! Niby przewodnicząca szkoły, a taka życiowa sierotka, że. gdyby nie ja...
- A ty, to niby kto?
- Nie pyskuj!
- Oj, przestań! Gadasz jak jędzowata baba. Jakbym słyszała....
- No powiedz, no powiedz. Jakbyś kogo słyszała? No powiedz!
- Nie powiem.
Z owym dialogiem w głowie wkroczyłam do wnętrza pokoju w-f
- Dzień dobry pani - zawołałam, może zbyt głośno i o ton za wysoko, do pani Ani, która uczy nas siatkówki
- Dzień dobry. Co Wiktoria chciałaś załatwić? - odezwała się.- Waszego wychowawcy nie ma.
I tu nastąpiła konsternacja. Zaczerwieniłam się (nie muszę chyba dodawać, że "jak burak"). Na miłość boską, przecież nie jestem wstydliwą kobietą!
Zająknęłam się, a pani Ania patrzyła mi w oczy.
- Ja chciałam się tyko zapytać, cy mogę się przesiąść, ale to chyba nie leży w pani kompetencjach. Więc ja przyjdę jutro.
Wybiegłam szybko z pokoju i wpadłam do klasy. Lekcja już się zaczęła. W mojej ławce siedział uśmiechnięty, jak zwykle "uroczy" Adaś i miło powiedział do mnie:
- Ale się stęskniłem. Tak długo Ciebie nie było.

"O matko..." - pomyślałam - "Panie Sławku niech, pan szybko wraca!!!.

JA ZZ

C.D.N.

czwartek, 12 marca 2015

Na zamojskim rynku.

      Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 
                 czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XV.

     
               Idąc dróżką w kierunku szosy, zastanawiałem się, czy mam ochotę na godzinny spacer na Stary Rynek, czy tym razem przejadę MKS - em. Na umówione spotkanie, z nią, miałem jeszcze ponad dwie godziny. Zdecydowałem się na to drugie. Pomyślałem "zaczekam koło lodowiska, może spotkam kogoś znajomego?". Stanąłem na przystanku i kołysząc się z palców na pięty czekałem. Trochę niepokoił mnie brak innych oczekujących, co mogło świadczyć o tym, że autobusu nie będzie przez najbliższą godzinę. Żeby to sprawdzić, przydałby się rozkład jazdy, ale - rzecz jasna - rozpiski nie było, bo... No właśnie; nigdy nie doszedłem do tego, dlaczego ktoś zawsze niszczy autobusowe rozkłady jazdy. Do końca życia zostanie dla mnie tajemnicą: po, co komuś kawałek blachy z wypisanymi cyferkami? Czy ktoś kiedyś odpowie mi na to proste pytanie?
Stałem już dobre dwadzieścia minut. Już zaczęły boleć mnie nogi. Starym sposobem postanowiłem "przywołać" autobus układając Kostkę Rubika.
Automatycznie przerzucałem palcami kolory, a kostka układała się jakoś... tak sama. Ledwie ułożyłem kostkę trzy razy, a zza zakrętu pojawił się tak długo oczekiwany pojazd. Schowałem kostkę do kieszeni i zadowolony z siebie, że umiem układać kostkę (chociaż, to zadowolenie już jest chyba bez sensu) przygotowałem się do wejścia. Autobus się zbliżał; już widziałem szofera za kierownicą i niemal puste wnętrze. Postąpiłem krok w kierunku skraju drogi, obliczając jednocześnie, gdzie wypadną drzwi, gdy samochód się zatrzyma. Z kieszeni wyjąłem drobniaki, by szybko zapłacić za bilet. Już za chwileczkę będę jech...
Autobus minął mnie nie zwalniając.
Gapiłem się za nim z rozdziawioną buzią.
- Rękę trzeba było wyciągnąć - usłyszałem za plecami.
Odwróciłem się i zobaczyłem starszego jegomościa pod wielkim kaszkietem w kratę. Ogrom tego okrycia głowy był fascynujący. W mig stwierdziłem, że z całą pewnością czapka była wielofunkcyjna: prócz okrycia głowy mogła również służyć za parasol. Wbrew pozorom jej wyzywające rozmiary były także niezłym kamuflażem, którego nie powstydziłby się James Bond - cała postać niknęła pod tym kaszkietem i gdyby ktoś teraz kazał mi opisać staruszka, za żadne skarby nie potrafiłbym tego zrobić, bo przed oczami miałbym tylko i wyłącznie tę wyzywająco krzykliwą kratę.
- Jak to rękę... - oprzytomniałem - Przecież widział, że stoję i czekam.
- No rękę;  Inaczej się nie zatrzymują. Ech, głupie te ludzie. Przez was do przychodni się spóźnię. Jakbyście rękę wyciągnęli, toby się zatrzymał i poczekał na mnie.
- No, ale przecież pana też musiał widzieć, a i tak się nie zatrzymał.
- Bo nie musiał, bo ja na przystanku nie byłem, tylko wy byliście. Ej, wszystko trza tłumaczyć jak dzieciom. - Dziadek machnął z rezygnacją ręką. - Tera z dziesięć minut trza poczekać na następny.,
- No, jedzie! Nawet przed czasem! - zawołał nagle dziadek. - Machajcie, machajcie, bo się nie zatrzyma.
Zacząłem machać i machałem - dla pewności - do momentu aż autobus stanął, a kierowca otworzył drzwi.
Na Rynku byłem w niecałe 10 minut. "No, dobrze..." pomyślałem, teraz muszę czekać dwie godziny. Co można robić przez, tak długie 120 minut. Lodowisko..., zamknięte. Było za ciepło i zamieniło się w mały staw. Pijalnia czekolady; nie!!! Mam tylko pieniądze, aby postawić jej gofry i herbatę. Może... do kina? Nie, do kina musiałbym wracać po szkołę. Dobra. Czekam na ławce. Jeszcze 115 minut.
      Sięgnąłem do kieszeni... Kostka. Tak, kostka, to jest pomysł. Układam całą w niecałą minutę, więc 115 razy zdążę ułożyć.
       Czas płynął szybko. Przy 87 razie, kostka rozsypała się na drobne części, lecz szybko i zgrabnie połączyłem ją w całość. Już tylko 10 minut zostało i przyjdzie. Jeszcze tylko kilka razy i się doczekam.
       Nagle usłyszałem dźwięk dzwonka w telefonie, który informował mnie, że dostałem SMS - a. Wiadomość była od niej: "Nie przyjeżdżaj na Rynek, przed chwilą Kuba nauczył mnie wszystkich schematów i umiem już układać kostkę. Gisell."
     "No i dobrze..." pomyślałem. Przynajmniej bardzo przyjemnie spędziłem czas na Rynku Wielkim w Zamościu, układając swoją kostkę.

Autor JA ZZ