Poznajmy się

piątek, 15 maja 2015

Nie...

 Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 
                czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XXVIII.

     „Nie, nie wierzę, że ze mną jest aż tak źle. Muszę to przemyśleć w wolnej chwili... – pomyślałem – To nie może być prawdą, że aż tak o tym pomyślałem”.
                Szybko uporaliśmy się z tobołkami całej trójki dziewcząt, które wyjeżdżały ze mną na turniej badmintona do Siguldy. Żeby mieć pewność, że dziewczyny poczują się dobrze w moim „super autku", przesunąłem fotel przedniego siedzenia jak najbardziej do przodu. Nie byłem jednak pewien, czy w czymś to pomoże.
                Z każdym kilometrem przybliżającym mnie do Siguldy poprawiał mi się humor. Ale zanim dotarliśmy z towarzystwem na miejsce, poczułem się w obowiązku, aby coś im wyjaśnić:
- Ale wiecie.... Nie myślcie sobie czasem, że jedziemy na turniej… – odchrząknąłem – żeby…
- TRENERZE – Paulina zaczęła się śmiać –  my wiemy po co jeździ się na turnieje.
- Ty chyba też czujesz to co ja…, ale nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Bo ty chyba już zapomniałaś, jak to jest. Oj, Paulina nie wiesz o czym chcę powiedzieć..
                Spojrzałem pytającym wzrokiem na całą siódemkę.
- Chociażby, ta twoja dzisiejsza mała scenka zalotów w Aqua Parku  – powiedziałem.
- O czym pan mówi?
- O, te wasze granie w siatkówkę wśród fal, na basenie. Tak nawiasem mówiąc, to cię podziwiam...- poklepałem ją przyjaźnie po ramieniu.
                Chciała mi coś odpowiedzieć. Coś, co byłoby cholernie zjadliwe, złośliwe, trafne i powalające, ale chyba nic nie przyszło jej do głowy.
                Spojrzałem na Julię. Miałem wrażenie, że jej dusza ulegała jakiejś przemianie. Białka zalśniły jej jak bielma oczu wilczycy oświetlone księżycowym promieniem. Coś obcego czaiło się w tych oczach. Obcego, inteligentnego, wściekłego, a jednocześnie zniewalającego jak spojrzenie Meduzy. Machinalnie, jakby pociągnięty za niewidzialny powróz uwieszony na szyi, podszedłem i zapytałem.
- Czy może uczucia sprzed roku wróciły?
           
     Panowała grobowa cisza, której nikt nie śmiał przerwać. Nagle Wiktoria złapała Bartka za kaptur od bluzy. Instynktownie zaczął się bronić, ale ona pociągnęła go z niebywałą siłą, tak, że jego ucho wylądowało o milimetry przed jej ustami.
- Ona... – usłyszał szept Wiktorii – ona czeka na spotkanie jutro ze swoim znajomym z Łotwy.
 - Ona... – ponownie zaczęła z wysiłkiem Wiktoria - ... wybrała sobie, ciebie na pośrednika pomiędzy nim a nią..
                Potem jakby straciła siłę . Jej mocna ręka opadła bezwładnie. Dłoń, nie trafiwszy do kieszeni, bezwładnie wylądowała na jej udo z nieprzyjemnym pacnięciem, które w panującej ciszy zagrzmiało tak, jakby jakaś chorobliwie obrzmiała ropucha spadła z dziesiątego piętra i rozchlapała się na betonowych płytkach chodnika.
- Ojej zabolało… - powiedziała z bólem Wiktoria – Dlaczego ja się zawsze muszę sama okaleczyć?
                Spojrzałem na nią przerażony. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to przecież tylko
Wiktoria, a ona umie, tak sobie zrobić.

CDN