Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5"
czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XVII.
Biała koszulka z napisem THE BEST,
żel na głowie, imię jednego z apostołów. Wszystko wskazywało, że muszę z nim
pogadać, o naszej przyszłości. Pewnie dlatego, że jego szaro-bura bluza zlewała
się z tłem ścian w korytarzu przy sali gimnastycznej, nie zauważyłam jej
wcześniej i nawet nie wiedziałam, kiedy i skąd nadszedł.
-
No… Chyba… Cześć – zawyrokował pod nosem, ale na tyle głośno, abym usłyszała. –
Coś chciałaś ode mnie? Czy tylko tak mnie zaczepiasz…?. Żeby mnie zdołować….
-
Nie, ja tylko tak troszkę…. Grać, tu
zaraz będę.
-
No wiem. Przecież wszyscy grają. A ja przed chwilą przegrałem w trzech setach z
Dawidem, tak więc… nie dobijaj mnie.
-
Nie, ja tylko chciałam powiedzieć, że ładnie grasz.
-
Ładnie, to TY grasz? Ja gram nieskutecznie – odpowiedział i popatrzył na mnie
swoimi dużymi, pięknymi oczami.
-
Ładnie? Ja??? – Sama się zdziwiłam, że potrafię aż tak bardzo się dziwić.
-
Eeee... ja nie gram nawet ładnie... Może troszkę, albo jakoś troszeczkę. -
odpowiedziałam ostrożnie, bo wcześniej myślałam żeby grać na punkty. Od teraz
postanawiam grać ładnie i nie muszę wygrywać. I tej wersji muszę się trzymać.
Resztę, wolałam pominąć milczeniem.
Piotrek spojrzał na mnie jak na
rozdeptaną żabę (przynajmniej ja bym tak spojrzała na rozdeptaną żabę) i
powiedział;
-
Gisell. Ty wystarczy, że wyglądasz dobrze na korcie. Grać już nie musisz. - Pożegnał
się i poszedł do szatni.
Wzruszyłam ramionami. A co go
obchodzi, jak ja wyglądam? Będę robiła, co zechcę!
Robiąc w tył zwrot, by ukryć się w
damskiej szatni, przed oczami wścibskich
koleżanek (które na pewno z zazdrością przysłuchiwały się naszej rozmowie),
nagle stanęłam jak wryta. Dopiero teraz dotarło do mnie ta myśl. Nie ta, że mogę
robić, co zechcę, bo to robiłam już dawniej i różnie to się odbijało na moim życiorysie,
ale ta, że ON powiedział, że ładnie wyglądam! I, że w ogóle, coś powiedział.
No własne!!! Cóż za wspaniała myśl.
-
On chyba powiedział mi komplement i jeszcze mówił tak dużo, że chyba od
czwartej klasy nie usłyszałam od niego tyle słów. On ma taki ciepły, aksamitny
głoś - z tą piękną myślą wkroczyłam do szatni, która nagle zrobiła się jakaś
inna – swojska, ciepła i jasna.
Poczułam w sobie innego ducha (jak
to jednak mało człowiekowi do szczęścia potrzeba). Jak harcerz, który właśnie
dowiedział się o pochwale do wychowawcy. Wprawdzie nie miałam ostro zarysowanego
planu działania, ale czułam w sobie chęć jakiegoś wielkiego czynu. Jak tygrys
rzuciłam się w kierunku mojej rakietki YONEXA z postanowieniem zerknięcia do
lusterka. Przed lustrem , spoglądając na swoją podobiznę, pomyślałam, że moja
ochota wielkich czynów nieco zanika, ale i tak byłam pełna animuszu. Na kartce
zaczęłam układać plan działania: 1) wyjście na kort, 2) odbijanie lotki z
przeciwnikiem na rozgrzewkę - na wszelki wypadek, 3) losowanie, 4) wypatrzenie
Piotrka wśród kibiców, 5) udawane omdlenie, 6) upadek na podłogę, 7) Kaniuczyn
podbiega i pomaga mi wstać. Przy ostatnich trzech wpisach nakreśliłam duży,
wyraźny pytajnik, co w moim prywatnym, tajnym kodzie miało oznaczać: "jak
mi odwagi wystarczy, ale raczej nie wystarczy".
Tak czy owak, turniej badmintona, na
naszej hali zapowiadał się bardzo, ale to bardzo pomyślnie.