Poznajmy się

czwartek, 25 czerwca 2015

Podsumowanie

    Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 
        czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XXXI. 



    ...Wszystko zaczęło się od... No dobra, to nie jest dobry początek, bo musiałbym wrócić się do starotestamentowego "słowa", albo od słów: "najpierw były dinozaury...", a na to nie ma czasu.
To może: Pewnego razu... Nie, co za bzdura! Dlaczego początki końca, zawsze są takie trudne?...
Zaraz, zaraz!!! Chwileczkę! Przecież to jest początek powieści - a miał być koniec.
Poczułem jakieś niemiłe uczucie, jakby ktoś mnie obserwował...
Zacznę po prostu i bez zadęcia: 1 września 2012 r. zostałem wychowawcą klasy 4 a. Mógłbym napisać, że do 1 września dostałem klasę... ale ja nie chciałem "dostać klasy", chciałem zostać ich wychowawcą.
No nie, jak bozię kocham, przecież ja miałem pisać normalnie....
W jednej chwili uświadomiłem sobie, co mi nie grało kilka minut temu. Jeśli rola wychowawcy miała mi się udać, to ja musiałem tego chcieć (i chciałem). Z tą myślą, że "dostałem klasę" było mi źle, niemal fizycznie, czułem, że ktoś bezpardonowo upycha mnie w ramki! (proces wychowawczy). Ale ja robiłem wszystko żeby, to zmienić i próbowałem rozbić, te "ramy", które tylko wszystkich uciskają.
         Siedząc w sekretariacie zacząłem spoglądać w górę.
- Ej, ty! - zawołałem patrząc w sufit. - Ej, ty tam, na górze! To nie jest w porządku.
Cisza.
- No, odpowiedz! Czy dzieci, coś z mojej nauki zapamiętają? - denerwowałem się.
Cisza.
- Kurcze blade, ładnie to tak nabijać ludzi w butelkę? Tyle pracy i chyba wszystko na nic?
Cisza.
- Ej, ty! Powiedz przynajmniej, co dalej?
Ciszę przerwała koleżanka, nauczycielka stukająca pieczątki na świadectwach.
Zadzieranie głowy, wydzieranie się do sufitu i lamentowanie wyglądał groteskowo.
     Hmmm.... właściwie tylko tyle mi się należy?
                                                                                            Autor JA ZZ

* * *

       I, to już koniec bajki. Koniec nauki w podstawówce, koniec zabawy i koniec traktowania was jak małe dzieci.
       Wakacje rozpoczęte, dwa miesiące wolności i beztroski.
       Wszystkiego dobrego w nowej szkole, w nowej rzeczywistości i nowym życiu składa wam całe grono pedagogiczne. Pamiętajcie, że my nauczyciele z podstawówki zawsze będziemy o was pamiętać i zawsze przyjdziemy wam z pomocą. Chcemy wam powiedzieć, że uwielbiamy, gdy pamiętacie o nas i przyznajecie się do nas jako swoich belfrów.
         Pozdrowienia dla wszystkich absolwentów A.D. 2015r. z SP nr 4 w Zamościu.
                                                                                                 Grono nauczycieli.

Zdjęcia TUTAJ

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Wycieczka nad morze

Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 
        czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XXX.
 
   Idzie Rambo i spotyka Rambo - Rambo.
- Gdzie idziesz?- pyta Rambo - Rambo.
- Na akcję - odpowiada Rambo.
- A mogę iść z tobą? - pyta Rambo - Rambo.
- Oczywiście!
- To idziemy razem.
       Idzie Rambo, Rambo - Rambo i spotykają Rambo-Rambo-Rambo.
- Gdzie idziecie? - pyta Rambo-Rambo-Rambo.
- Na akcję - odpowiadają.
- A mogę iść z wami? - pyta Rambo-Rambo-Rambo.
- Oczywiście!
      Idzie Rambo, Rambo-Rambo, Rambo-Rambo-Rambo i spotykają Rambo-Rambo-Rambo-Rambo.
- A kartkę myszy zjadły.

        Może w tej opowieści treści i sensu jest mało, ale przynajmniej krócej, to trwało, niż się zapowiadało.
 zdjęcia TUTAJ



niedziela, 17 maja 2015

Ksenia

Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 
        czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XXIX.
         Jest badmintonistką - pomyślałem. Ma dłonie badmintonistki. Palce bez wyhodowanych szponów o nadmiernej długości, nielakierowane. Rozpaczliwie szukałem w głowie jakiejś kolejnej wskazówki: gdzieś ją kiedyś  widziałem? z kim? u kogo?
- Dien dobry? - zagadnęła z odległości dwóch wolnych krzeseł między nami i jej trenerką. Nie miała polskiego akcentu, ale podobnie mówiła jak po naszemu, ale najbardziej jej język podobny był do słowackiego (a ten język znam doskonale). 
- Nie. Raczej nie dobry, chociaż może będzie dobrze. - Spróbowałem znaleźć ją wzrokiem, jakbym chciał jej udowodnić, że jednak nie jestem tutaj, tak całkiem przypadkowo.
- Na pewno będzie dobry. Ja tiebia pozdrawlaju. - Uśmiechnęła się i chyba mrugnęła do mnie znaczącą.
- Tak? - Owo „tak” wyszło mi zbyt niedowierzająco. Co za dureń ze mnie! - Aaaaa... faktycznie! - kulawo próbowałem ratować sytuację. – Będzie dobrze...
- Ja wiżu, szto ty mienia nie znajesz. Ksenia jestem - Włosy opadły jej na oczy. Odsunęła je płynnym gestem i podniosła dłoń.
- Jak księżniczka?
- Da, kak kniazini - podniosła oczy. – No niet, kak kniazini. Pa prostu Ksenia.
       Wyszedłem na głupka i przez to bezsensowne pytanie straciłem szansę na rozmowę.
       Jednak nie. Bóg chyba na prawdę kocha głupców, bo Ksenia po chwili zapytała:
- Kak zawód twajemu podrugu? - Po chwili dodała z uśmiechem i z lekką domieszką złośliwości – Blandynu.
    
   Uśmiechnąłem się.
- To, Adam a ja Jakub.
       Na to moje plątanie się zareagowała śmiechem, zwracając uwagę mojego trenera, który spojrzał na nią, westchnął i tylko podniósł kciuk do góry akceptując moją nową znajomość.
- Szto diełajesz? - zapytała, gdy oboje przestaliśmy patrzyć się na mojego kołcza.
- Nic. Raczej nic. Zaraz gram debla, przeciwko bardzo denerwującego wszystkich, Litwinowi.
- Ja widieła tiebia na korcie z...
- To stare czasy - nie dałem jej skończyć.
       Zamknęła usta i pokiwała głową.
Nagle ożywiła się.
- Super. Napiszu tiebia moje familia do facebooka. - Sięgnęła do termobagu wiszącym na oparciu krzesła. Miała ładną linię szyi i śliczne oczy- zauważyłem. Przekazała mi kartkę ze swoim imieniem i nazwiskiem i odeszła bardzo szybko na kort nr 3, gdzie zaczęła się rozgrzewać, przed meczem w debla.
                                                   *******
   
    Jak po Białorusku napisać „Kocham Cię”? Nawet nie wiem, czy ona rozróżnia polski alfabet. Wiem, że tam na wschodzie piszą jakimiś dziwnymi literami. Ksenia, jak mi mówiła nie uczy się angielskiego, to będzie mi trudno coś wymyślić. Dobra, wystarczy chyba tylko, że polubię jej zdjęcia z turnieju w Siguldzie. Może przyjedzie w grudniu na turniej do Zamościa, to wtedy powiem jej, to prosto w oczy.

Na specjalne życzenie JS.


CDN.

piątek, 15 maja 2015

Nie...

 Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 
                czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XXVIII.

     „Nie, nie wierzę, że ze mną jest aż tak źle. Muszę to przemyśleć w wolnej chwili... – pomyślałem – To nie może być prawdą, że aż tak o tym pomyślałem”.
                Szybko uporaliśmy się z tobołkami całej trójki dziewcząt, które wyjeżdżały ze mną na turniej badmintona do Siguldy. Żeby mieć pewność, że dziewczyny poczują się dobrze w moim „super autku", przesunąłem fotel przedniego siedzenia jak najbardziej do przodu. Nie byłem jednak pewien, czy w czymś to pomoże.
                Z każdym kilometrem przybliżającym mnie do Siguldy poprawiał mi się humor. Ale zanim dotarliśmy z towarzystwem na miejsce, poczułem się w obowiązku, aby coś im wyjaśnić:
- Ale wiecie.... Nie myślcie sobie czasem, że jedziemy na turniej… – odchrząknąłem – żeby…
- TRENERZE – Paulina zaczęła się śmiać –  my wiemy po co jeździ się na turnieje.
- Ty chyba też czujesz to co ja…, ale nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Bo ty chyba już zapomniałaś, jak to jest. Oj, Paulina nie wiesz o czym chcę powiedzieć..
                Spojrzałem pytającym wzrokiem na całą siódemkę.
- Chociażby, ta twoja dzisiejsza mała scenka zalotów w Aqua Parku  – powiedziałem.
- O czym pan mówi?
- O, te wasze granie w siatkówkę wśród fal, na basenie. Tak nawiasem mówiąc, to cię podziwiam...- poklepałem ją przyjaźnie po ramieniu.
                Chciała mi coś odpowiedzieć. Coś, co byłoby cholernie zjadliwe, złośliwe, trafne i powalające, ale chyba nic nie przyszło jej do głowy.
                Spojrzałem na Julię. Miałem wrażenie, że jej dusza ulegała jakiejś przemianie. Białka zalśniły jej jak bielma oczu wilczycy oświetlone księżycowym promieniem. Coś obcego czaiło się w tych oczach. Obcego, inteligentnego, wściekłego, a jednocześnie zniewalającego jak spojrzenie Meduzy. Machinalnie, jakby pociągnięty za niewidzialny powróz uwieszony na szyi, podszedłem i zapytałem.
- Czy może uczucia sprzed roku wróciły?
           
     Panowała grobowa cisza, której nikt nie śmiał przerwać. Nagle Wiktoria złapała Bartka za kaptur od bluzy. Instynktownie zaczął się bronić, ale ona pociągnęła go z niebywałą siłą, tak, że jego ucho wylądowało o milimetry przed jej ustami.
- Ona... – usłyszał szept Wiktorii – ona czeka na spotkanie jutro ze swoim znajomym z Łotwy.
 - Ona... – ponownie zaczęła z wysiłkiem Wiktoria - ... wybrała sobie, ciebie na pośrednika pomiędzy nim a nią..
                Potem jakby straciła siłę . Jej mocna ręka opadła bezwładnie. Dłoń, nie trafiwszy do kieszeni, bezwładnie wylądowała na jej udo z nieprzyjemnym pacnięciem, które w panującej ciszy zagrzmiało tak, jakby jakaś chorobliwie obrzmiała ropucha spadła z dziesiątego piętra i rozchlapała się na betonowych płytkach chodnika.
- Ojej zabolało… - powiedziała z bólem Wiktoria – Dlaczego ja się zawsze muszę sama okaleczyć?
                Spojrzałem na nią przerażony. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to przecież tylko
Wiktoria, a ona umie, tak sobie zrobić.

CDN

niedziela, 10 maja 2015

Dorastanie

   Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 
                czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XXVII.   

       
        Jeszcze nie otworzyłem oczu. Niech ciało myśli, że jeszcze śpię. Jeszcze tylko minutę. Może tym razem uda się je oszukać?
       Powoli, bez zbędnych ruchów głowy, uniosłem powieki i zerknąłem w okno. Było szaro. Padało - jak zwykle w niedzielę, kiedy mam wolne. Pionowe, długie odcinki wody bezszelestnie cięły szybę, pozostawiając na niej szarochromowe zacieki.
       Może tym razem mi się uda... - pomyślałem.
       Nie, nie udało się. Ciało zorientowało się, że już nie śpię. W głowie poczułem osuwające się kamienie, a potem ostry ból w potylicy, który ściąłby mnie z nóg, gdybym stał. Instynktownie umysł chciał wyrwać się z tej pułapki; wyjść na zewnątrz. Szarpnąłem się, ale ból - jak elastyczna lina - najpierw pozwolił na krótki odskok, ale po chwili ściągnął mnie z impetem w swoją otchłań. Coraz częściej, po dłuższych zawodach jestem taki zmęczony.
Niby nie gram, niby tylko się przyglądam, ale te emocje powodują u mnie zbyt duże zmęczenie. Czarne mroczki zawirowały przed oczami. Przebłysk myśli spowodował lekkie zaniepokojenie. A może to byłoby dobre rozwiązanie? Jedna część mnie tak myślała, ale druga rozpaczliwie bała się, że faktycznie tak się stanie i walczyła o przetrwanie. Osaczona, kłuta rozżarzonymi igiełkami, miotała się i rozpaczliwie próbowała skulić się w sobie, bo na ucieczkę nie było najmniejszych szans. Błyskawicznie zacisnąłem powieki. Płytki oddech - raz, uniesiona ręka - dwa, spuszczenie jej na podłogę przy łóżku - trzy.   
          Po omacku, drżącą dłonią obmacywałem podłogę i próbowałem znaleźć tablet, który obecnie służy mi za książkę. W nim, wgrane mam około 1 000 e-book - ów. W głowie rozszalał się tajfun myśli. Nie…, dzisiaj rano nie będę czytał książki. Dzisiaj przygotuję się na poważną rozmowę, którą przeprowadzę jutro w szkole.
       Zmusiłem się, żeby przerzucić ciało na bok.  Oczy tej młodzieży, ze snu... Przez mgnienie znowu je zobaczyłem, ale szybko odrzuciłem tę wizję, bo kojarzyła się z dziwnym uczuciem.
       Te oczy patrzyły na mnie z litością. Nie lubiłem tego typu wzroku. 
   - Nie rozumiem ich - powtórzyłem na głos, by się upewnić, że ktoś usłyszy.
       Mogłem się poruszyć, ale nie zrobiłem tego. Myśli nie krążyły już chaotycznie. Uniosłem głowę.
       Padało.
      
        Trzy lata pracy i tylko miesiąc do rozstania. Jak, to dziwnie brzmi: „rozstanie”. Mówię o nich jak o kimś bliskim z rodziny. Tak chyba nawet o nich myślę. Szkoła, praca, dom.
Otworzyłem zeszyt i długopisem zacząłem robić notatki: „  „Pierwszymi wynalazkami umysłu ludzkiego, gdy nie zajmowało go już wyłącznie samo przetrwanie, było prawdopodobnie powstawanie ludzkich struktur społecznych. Dawne rytuały, były tak ściśle związane ze strukturami spójni społecznej, że trudno je rozgraniczać. Szczególny charakter miały obrzędy związane z wprowadzaniem osoby w wieku młodzieńczym do życia ludzi dorosłych, które zwane są ceremoniałami inicjacyjnymi.
        Cały przebieg ceremonii, mimo mnóstwa różnych aktów i obrzędów, posiada wszędzie pewne uderzające podobieństwa. Tak więc nowicjusze przechodzą przez krótszy lub dłuższy okres  odosobnienia i przygotowania. Potem nadchodzi właściwe wtajemniczenie, kiedy to młodzież po szeregu tortur zostaje w końcu poddana aktowi cielesnego okaleczenia. Charakterystyczną cechą rytuałów inicjacyjnych jest to, że zazwyczaj poddawane im są osoby w wieku dojrzewania lub w okresie do niej zbliżonym. Krwawe rany opisywane wyżej przez naukowców miały prawdopodobnie uwidocznić fakt dojścia do dojrzałości inicjowanej młodzieży.
            W miarę przeglądania różnorodnych zwyczajów, związanych z zadawaniem ran podczas inicjacji, wyłania się pewien złożony wzorzec, któremu odpowiada wiele zwyczajów relacjonowanych przez naukowców. Nic w tym dziwnego, długa historia tych obrządków i rozmaitość kultur, w których funkcjonują oraz różnorodność funkcji jaką one obecnie spełniają zamgliły obraz pierwotnego ich celu. Można jednak wyjaśnić ich zasadnicze właściwości podobne do przejawiających się we wszystkich obrządkach.      
        Każdy ceremoniał prowadził do zadawania rany młodej osobie, prawie każdy dojrzewający osobnik został odznaczony piętnem, blizną, znakiem, utartą pierwotnego wyglądu. Każdy, kto został objęty zabiegiem, został symbolicznie przeniesiony do świata dorosłych, wtajemniczony do jakiegoś nowego kręgu, dostąpił zaszczytu inicjacji."
            Skończyłem opracowanie, przeczytałem jeszcze raz i dałem do przeczytania swojej żonie Ani. Tych kilkanaście zdań przeczytała bardzo szybko i uśmiechnęła się.
- No i co myślisz, o tym? – zapytałem.
- Wiesz, co… odpowiedź jest bardzo prosta – skitowała moje opracowanie i lekko zmarszczyła brwi. - Wiele wieków tworzenia się kultur na wschodzie i zachodzie. Wiele zwyczajów znanych i zapomnianych. Tysiące naukowców, którzy głowią się nad tym, co oznaczały różne zabiegi higieniczne u ludów pierwotnych. A teraz, ktoś wymyślił reformę oświatową i „ceremoniały inicjacyjne” zamieniły się w moment przejścia młodzieży przez drzwi nowej szkoły, która nazywa się GIMNAZJUM. Wszystkie naukowe opracowania i lata dociekań: „Kiedy nasza młodzież zaczyna dorastać”, można wyrzucić na śmietnik. Teraz czy tego dzieci chcą, czy nie.. muszą zachowywać się jak dorośli kończąc szóstą klasę (tak przynajmniej wszystkim im się wydaje).
- Wiesz, co… Jak zwykle masz rację. Niepotrzebnie przygotowuję się do tej rozmowy, którą chciałem przeprowadzić z moimi uczniami jutro. Cieszmy się ich dzieciństwem jeszcze, ten jeden ostatni miesiąc.

CDN

Dni są policzone.

Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 
                czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XXVI.

     
                  To nie był koniec niespodzianek wyznaczonych przez los na dzisiejszy dzień. Podczas pierwszej lekcji pani Wszoła (nauczycielka matematyki) poinformowała mnie, że wychowawca chce ze mną porozmawiać, w pokoju nauczycielskim. Propozycję skwitowałem wzruszeniem ramion. Nie miałem pojęcia, o czym chce ze mną gadać. Nic mi nie przychodziło do głowy. Dopiero po dłuższej chwili namysłu, doszedłem do wniosku, że być może chcą mnie zmusić do nauki.
       Tak! Na pewno chcą mnie „zachęcić do nauki”. Na pewno przeproszą mnie za wszystko i zaczną swoje dziwne wywody. Nawet nie będę domagał się, żeby mnie długo namawiali. Chętnie się przejdę do kantorka nauczycieli w-f. Spacerek dobrze mi zrobi. Podjarałem się myślą, że przepadnie mi kilka minut następnej lekcji. Pewnie trzeba będzie się przewietrzyć... Deszcz chyba już przestał padać, bo ile może padać? Ale gdybym wiedział, o co chodzi, to bym zapytał, a przecież nie wiedziałem. Już myślałem o rozmowie z panem Sławkiem.
       Wstałem i spakowałem wszystko w tornister. Trzeba zrobić dobre wrażenie. Nałożyłem mundurek, za który mam najwięcej minusów w swojej klasie - tak na wszelki wypadek. Na wypadek, gdyby akurat wychowawcy chodziło o jego brak. Uśmiechnąłem się i skierowałem się do drzwi.
       Prosto – przez aulę, schodami i znowu korytarzem koło sklepiku, korytarz i dotarłem do  drzwi, za którymi zazwyczaj znajduje się mój wychowawca.
    
   Zapukałem. Wydawało mi, że mam coś komuś powiedzieć, ale nie mogłem sobie przypomnieć, co…?
- Proszę!
       Nauczyciel otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka.
- Proszę siadać. - profesor wskazał na krzesło przed biurkiem.
       Skorzystałem.
- I jak Ci się żyje?
- A normalnie. Bez zbędnych wstrząsów, jeden dzień na dobę - odparłem wesoło.
       Rozejrzałem się dookoła. Normalny pokój. Na ścianach wisiały półki z zatrważającą ilością pucharów.  Nie jest to gabinet zwykłych nauczycieli w-f - doszedłem do prostego wniosku. Tutejsi nauczycieli muszą kochać swoją pracę. Poczułem się rozluźniony i swobodny. Uśmiechałem się radośnie - nauczyciel, który mnie wezwał jest bardzo pokojowo nastawiony do mnie.
- Dlaczego się uśmiechasz?
- Bo jest mi bardzo wesoło- odpowiedziałem szczerze, bo czego jak czego to szczerości mi nie brakowało.
- Masz na tyle mocy w sobie, aby w poniedziałek przebiec 1 000m na zawodach? - zagadnął fachowo profesor.
- A czemu nie? - wzruszyłem ramionami. – Co się nie robi, żeby nie pójść na lekcję?
- Co? A nie chodzi ci, o to, że masz zaszczyt reprezentować naszą szkołę?
- No więc?
- Co: no więc? - zapytał zdziwiony.
- Będę szczery – odpowiedziałem. – Mamy 11 maja 2015r. Według moich obliczeń… Jeżeli weźmiemy pod uwagę, wszystkie dni wolne, dla naszej klasy… To do końca roku szkolnego i do zakończenia nauki w szkole podstawowej zostało nam (naszej klasie) 21 dni nauki. Każdy następny dzień wolny od lekcji, to kolejny dzień zbliżający mnie do upragnionych wakacji.

   
    Pan profesor patrzył na mnie swoimi wielkimi i zdziwionymi oczami. Zawsze uważał, że dzieci mają naturalny pęd do wiedzy. I zawsze łudził się, że młodzież uwielbia się uczyć czegoś nowego. Dzisiaj dowiedział się, że każdy dzień nauki jest policzony i na wakacje czekają z utęsknieniem nie tylko nauczyciele, ale także uczniowie.

piątek, 8 maja 2015

„Młodzieńczy dołek”, czyli coś, co mnie nachodzi zbyt często.

        Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5" 
                czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XXV.               
             
            Rozejrzałam się po zaskakująco pustej szkole. Z „Orlika” dobiegały pokrzykiwania chłopców uganiających się za piłką. Chyba są jakieś zawody piłkarskie. Obok remontowanego boiska, z koron drzew słychać było pokrakiwania wron. „Zero romantyzmu. Brudny świat” – przeszło mi przez myśl. „Jakbym przymknęła oczy, z łatwością wyobraziłabym sobie, że jestem nie w szkole, ale gdzieś indziej. Prawdę powiedziawszy, nawet nie wiem gdzie, bo jakoś nie miałam odwagi kusić losu żeby znowu nie złapać dołka.”
                Gdzieś tam, w środku, coś mnie ukłuło. Jednak teraz wolałabym być w zamojskim parku i mieć świadomość ,że są wakacje, że zaraz będę mogła pójść do domu albo wyrwać się do cukierni, pogadać z kimś o głupotach i posłuchać - na żywo – D. Kwiatkowskiego. Albo nie…, niestety nie lubię jego piosenek. Posłuchałabym czegoś innego. Tak…, jak zamknę oczy, to widzę inny świat.
                Spacerowałam, po parku, bez celu wysypaną żwirem alejką, a potem chodnikiem, wzdłuż głównej ulicy w kierunku Rynku Wielkiego. Przystanęłam przed witryną fotografa. Patrzyli na mnie uśmiechnięci, przytuleni do siebie policzkami nowożeńcy. Zakochani, szczęśliwi i …. Nie, nie mogę dłużej o tym myśleć, bo zaczynam mieć ….
- Panna zdjęcie chce zrobić?
- Nie, dziękuję...
                Pytanie zadane przez wychodzącego z zakładu starszego jegomościa, wyrwało mnie z przygnębiających rozmyślań i wygoniło sprzed witryny.
- ... Tak tylko przyglądałam się.
             
        Przypomniałam sobie, że kiedyś czytałam opowiadanie o człowieku, który obudził się w wielkim mieście i zorientował się, że jest sam. Uzmysłowił sobie, że na całej planecie nie ma ani jednej żywej duszy. Jakby był jedyną osobą, która spóźniła się na sąd ostateczny. W pierwszym momencie przeląkł się, ale potem wpadł w euforię - wszystko było dla niego: stojące na ulicach samochody, żywność w marketach, ciuchy w salonach, dzieła sztuki w galeriach. Dosłownie wszystko i ze wszystkim mógł robić co chciał i kiedy chciał. Wydawało mu się, że jest wolny, a jego możliwości są nieograniczone. Nie tęsknił do ludzi; nie dlatego, że ich nienawidził, czy też miał do nich o coś żal. Nie; on już taki był - wydawało mu się, że bez ludzi można się obejść. Z biegiem czasu przekonał się jak bardzo się mylił. Potrzebował widoku ludzi. Nawet nie po to, aby z nimi rozmawiać i dzielić się wrażeniami, lecz po to, by - po prostu - byli. Obsesją stało się znalezienie człowieka. Żeby dać znać o swoim istnieniu, zaczął rozniecać pożary, demolować sklepy, wysadzać domy... Później w tym opowiadaniu ten samotnik zaczął mieć zwidy. Nadaremnie gonił za zjawami - wyidealizowanymi osobnikami, których pamiętał z przeszłości i którzy - zdawało mu się - przemykali i znikali tuż za rogiem lub pojawiali się w oknach...
Nie pamiętała, jakie dokładnie historie przydarzyły się jeszcze głównemu bohaterowi, ale wiedziała, jak cała historia się skończyła: Wreszcie, na końcu ulicy dostrzega jakąś postać. Jakaś dziewczyna macha do niego i biegnie w jego kierunku. On - początkowo czuje ogromną radość, ale po chwili dopadają go wątpliwości: "A może to kolejne przewidzenie? Może znowu spotka mnie zawód?" Wsiada do samochodu i rozmyślając o tym, zbliża się do kobiety. Dwadzieścia metrów przed nią naciska pedał gazu i... rozjeżdża ją. W ten oto sposób bohater kończy poszukiwania swojej drugiej połowy. Koniec. Jaki z tego morał?
Może taki, że zamknięcie się w swoim świecie grozi - po pierwsze - tym, że nie będziemy potrafili z niego wyjść, jeśli tego zapragniemy; po drugie - tym, że jeżeli jakaś bratnia dusza będzie chciała w tym wyjściu pomóc, zdziczali, potraktujemy ją jak wroga i zniszczymy... A może to głupie opowiadanie, które nie ma jasnego przesłania?
                Stanęłam przed szybą sklepu z obuwiem, na której ktoś misternie wykaligrafował: "Wyprzedarz". Miałam już wejść i zwrócić uwagę ekspedientce, że o wiele lepiej wyglądałby napis: "Wyprzedaż", ale machnęłam tylko ręką i poszłam dalej.
                No dobrze - przyznam się: Nie chodzi o to, że opowiadanie nie miało przesłania. Przestraszyłam się, że, to opowiadanie opisuje mnie. „Przecież to ja nie chcę dostrzec innych ludzi i wydaje mi się, że to jest wolność. Przecież, to ja w dziwny sposób, poszukuję miłości, w konsekwencji tworzę wokół siebie pustkę. Zamknęłam się w skorupie, trwam w niej i tylko udaję, że poszukuję kontaktu z innymi".
                „Stop, spokojnie, cisza. Znowu się sama nakręciłam i znowu będę łapała dołek. Ale mam dzisiaj dzień. Cały czas, moje myśli dążą do mojego przygnębienia”.
                Otworzyłam oczy. Wstałam z ławki na auli. Dłonią przygładziłam włosy i skierowałam się w kierunku sali 118. Na szczęście nikogo tam jeszcze nie zastałam (oglądają „widowisko piłkarskie”). Z tornistra wyciągnęłam zeszyt, by zapisać swoje myśli. Przypomniałam sobie, że jestem umówiona na rozmowę z wychowawcą. Zaczęłam zastanawiać się, co mogłabym wymyślić, by odwołać spotkanie. Nic nie wymyśliłam. Co, ja powiem profesorowi, który chyba mnie nie zrozumie. Skąd, on może o tym wiedzieć, że dzisiaj mam taki dziwny dzień, że cały czas mam przygnębiające wspomnienia. Jedyne, co mogę mu powiedzieć, to… to, że: „Jestem wolna i szukam miłości.” – „może, to zrozumie?”. Znowu przymknęłam oczy:
                Chciałam, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca. Wzrok wychowawcy był paraliżujący. Nie, to już nie był pan Sławek. Coś przejęło jego ciało. Coś groźnego i potwornego... nieludzkiego.
   — Tam.
   W głowie zaczęło mi szumieć. Obraz zamazywał się, jakbym patrzyła przez poruszającą się taflę wody. Ktoś mnie szarpnął i gdzieś ciągnął. Nie miałam siły się bronić. Ostatkiem sił zmusiłam się, by najpierw oderwać od ziemi jedną nogę, a potem drugą. Wszystko mnie bolało. Paliło w mięśniach i wykręcało stawy. Chciałam wyć z bólu, ale jedyne na co było mnie stać, to na ciche jęki. Czułam, że tracę przytomność i to chyba nie był aż tak zły pomysł. Oślepiające światło spływające ze ścian i z sufitu nie pozwalało zorientować się, gdzie jestem, ale i tak wiedziałam. Zostałam porwana. Ciarki przeszły mnie na samą myśl o tym, ale to była prawda.  Nie chcę tego! Nie chcę! Chcę mieć już to za sobą. Chcę do domu!
          
     W pomieszczeniu coś się działo. Nadal nic nie widziałam, ale ze wszystkich sił starałam się skoncentrować na dochodzących do mnie dźwiękach... Rozmawiali. Mówili do siebie w jakimś niezrozumiałym i zawodzącym języku. Otworzyłam oczy.  Wraz ze zdolnością słyszenia, zauważyłam, że powraca zdolność widzenia. Początkowo widziałam wszystko niewyraźnie, jakby przez mleczną zasłonę, ale po chwili...
    - Boże! – pomyślałam.
 Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam, bo byłam jakaś sparaliżowana. Tego nie przewidziałam. Czując bezsilność, zaczęłam płakać.

                Otworzyłam oczy, w klasie siedzieli już wszyscy a pani tłumaczyła pisząc na tablicy jakieś
zawiłe wzory matematyczne. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Łzy płynęły mi po policzkach i tylko Paulina pochyliła się do mojego ucha i szepnęła: „Nie martw się. Jest taka pora roku, że wszystkie dziewczyny mają w te wiosenne dni przygnębiające myśli. Ja pocieszam się tym, że już niedługo będą wakacje i wszystkie ponure wspomnienia na zawsze znikną”.  Paulina, jest w naszej klasie od kilku miesięcy, ale trafiła w mój nastrój bardzo celnie. Chyba mi bardzo pomogła.