Cykl opowiadań z serii pt.:" PLOTKA 5"
czyli: "Bajki nie całkiem zmyślone." część XXV.
Rozejrzałam
się po zaskakująco pustej szkole. Z „Orlika” dobiegały pokrzykiwania chłopców
uganiających się za piłką. Chyba są jakieś zawody piłkarskie. Obok
remontowanego boiska, z koron drzew słychać było pokrakiwania wron. „Zero romantyzmu.
Brudny świat” – przeszło mi przez myśl. „Jakbym przymknęła oczy, z łatwością
wyobraziłabym sobie, że jestem nie w szkole, ale gdzieś indziej. Prawdę
powiedziawszy, nawet nie wiem gdzie, bo jakoś nie miałam odwagi kusić losu żeby
znowu nie złapać dołka.”
Gdzieś
tam, w środku, coś mnie ukłuło. Jednak teraz wolałabym być w zamojskim parku i
mieć świadomość ,że są wakacje, że zaraz będę mogła pójść do domu albo wyrwać
się do cukierni, pogadać z kimś o głupotach i posłuchać - na żywo – D.
Kwiatkowskiego. Albo nie…, niestety nie lubię jego piosenek. Posłuchałabym
czegoś innego. Tak…, jak zamknę oczy, to widzę inny świat.
Spacerowałam,
po parku, bez celu wysypaną żwirem alejką, a potem chodnikiem, wzdłuż głównej
ulicy w kierunku Rynku Wielkiego. Przystanęłam przed witryną fotografa.
Patrzyli na mnie uśmiechnięci, przytuleni do siebie policzkami nowożeńcy.
Zakochani, szczęśliwi i …. Nie, nie mogę dłużej o tym myśleć, bo zaczynam mieć ….
- Panna zdjęcie chce zrobić?
- Nie, dziękuję...
Pytanie
zadane przez wychodzącego z zakładu starszego jegomościa, wyrwało mnie z
przygnębiających rozmyślań i wygoniło sprzed witryny.
- ... Tak tylko przyglądałam się.
Przypomniałam
sobie, że kiedyś czytałam opowiadanie o człowieku, który obudził się w wielkim
mieście i zorientował się, że jest sam. Uzmysłowił sobie, że na całej planecie
nie ma ani jednej żywej duszy. Jakby był jedyną osobą, która spóźniła się na
sąd ostateczny. W pierwszym momencie przeląkł się, ale potem wpadł w euforię -
wszystko było dla niego: stojące na ulicach samochody, żywność w marketach, ciuchy
w salonach, dzieła sztuki w galeriach. Dosłownie wszystko i ze wszystkim mógł
robić co chciał i kiedy chciał. Wydawało mu się, że jest wolny, a jego
możliwości są nieograniczone. Nie tęsknił do ludzi; nie dlatego, że ich
nienawidził, czy też miał do nich o coś żal. Nie; on już taki był - wydawało mu
się, że bez ludzi można się obejść. Z biegiem czasu przekonał się jak bardzo
się mylił. Potrzebował widoku ludzi. Nawet nie po to, aby z nimi rozmawiać i
dzielić się wrażeniami, lecz po to, by - po prostu - byli. Obsesją stało się
znalezienie człowieka. Żeby dać znać o swoim istnieniu, zaczął rozniecać
pożary, demolować sklepy, wysadzać domy... Później w tym opowiadaniu ten
samotnik zaczął mieć zwidy. Nadaremnie gonił za zjawami - wyidealizowanymi
osobnikami, których pamiętał z przeszłości i którzy - zdawało mu się -
przemykali i znikali tuż za rogiem lub pojawiali się w oknach...
Nie pamiętała,
jakie dokładnie historie przydarzyły się jeszcze głównemu bohaterowi, ale wiedziała,
jak cała historia się skończyła: Wreszcie, na końcu ulicy dostrzega jakąś
postać. Jakaś dziewczyna macha do niego i biegnie w jego kierunku. On -
początkowo czuje ogromną radość, ale po chwili dopadają go wątpliwości: "A
może to kolejne przewidzenie? Może znowu spotka mnie zawód?" Wsiada do
samochodu i rozmyślając o tym, zbliża się do kobiety. Dwadzieścia metrów przed
nią naciska pedał gazu i... rozjeżdża ją. W ten oto sposób bohater kończy
poszukiwania swojej drugiej połowy. Koniec. Jaki z tego morał?
Może taki, że
zamknięcie się w swoim świecie grozi - po pierwsze - tym, że nie będziemy
potrafili z niego wyjść, jeśli tego zapragniemy; po drugie - tym, że jeżeli
jakaś bratnia dusza będzie chciała w tym wyjściu pomóc, zdziczali, potraktujemy
ją jak wroga i zniszczymy... A może to głupie opowiadanie, które nie ma jasnego
przesłania?
Stanęłam
przed szybą sklepu z obuwiem, na której ktoś misternie wykaligrafował:
"Wyprzedarz". Miałam już wejść i zwrócić uwagę ekspedientce, że o
wiele lepiej wyglądałby napis: "Wyprzedaż", ale machnęłam tylko ręką
i poszłam dalej.
No
dobrze - przyznam się: Nie chodzi o to, że opowiadanie nie miało przesłania. Przestraszyłam
się, że, to opowiadanie opisuje mnie. „Przecież to ja nie chcę dostrzec innych
ludzi i wydaje mi się, że to jest wolność. Przecież, to ja w dziwny sposób,
poszukuję miłości, w konsekwencji tworzę wokół siebie pustkę. Zamknęłam się w
skorupie, trwam w niej i tylko udaję, że poszukuję kontaktu z innymi".
„Stop,
spokojnie, cisza. Znowu się sama nakręciłam i znowu będę łapała dołek. Ale mam
dzisiaj dzień. Cały czas, moje myśli dążą do mojego przygnębienia”.
Otworzyłam
oczy. Wstałam z ławki na auli. Dłonią przygładziłam włosy i skierowałam się w
kierunku sali 118. Na szczęście nikogo tam jeszcze nie zastałam (oglądają „widowisko
piłkarskie”). Z tornistra wyciągnęłam zeszyt, by zapisać swoje myśli.
Przypomniałam sobie, że jestem umówiona na rozmowę z wychowawcą. Zaczęłam
zastanawiać się, co mogłabym wymyślić, by odwołać spotkanie. Nic nie wymyśliłam.
Co, ja powiem profesorowi, który chyba mnie nie zrozumie. Skąd, on może o tym wiedzieć,
że dzisiaj mam taki dziwny dzień, że cały czas mam przygnębiające wspomnienia.
Jedyne, co mogę mu powiedzieć, to… to, że: „Jestem wolna i szukam miłości.” – „może,
to zrozumie?”. Znowu przymknęłam oczy:
Chciałam,
ale nie mogłam ruszyć się z miejsca. Wzrok wychowawcy był paraliżujący. Nie, to
już nie był pan Sławek. Coś przejęło jego ciało. Coś groźnego i potwornego...
nieludzkiego.
— Tam.
W głowie zaczęło mi
szumieć. Obraz zamazywał się, jakbym patrzyła przez poruszającą się taflę wody.
Ktoś mnie szarpnął i gdzieś ciągnął. Nie miałam siły się bronić. Ostatkiem sił
zmusiłam się, by najpierw oderwać od ziemi jedną nogę, a potem drugą. Wszystko
mnie bolało. Paliło w mięśniach i wykręcało stawy. Chciałam wyć z bólu, ale
jedyne na co było mnie stać, to na ciche jęki. Czułam, że tracę przytomność i
to chyba nie był aż tak zły pomysł. Oślepiające światło spływające ze ścian i z
sufitu nie pozwalało zorientować się, gdzie jestem, ale i tak wiedziałam.
Zostałam porwana. Ciarki przeszły mnie na samą myśl o tym, ale to była prawda. Nie chcę tego! Nie chcę! Chcę mieć już to za
sobą. Chcę do domu!
W pomieszczeniu coś się działo.
Nadal nic nie widziałam, ale ze wszystkich sił starałam się skoncentrować na
dochodzących do mnie dźwiękach... Rozmawiali. Mówili do siebie w jakimś
niezrozumiałym i zawodzącym języku. Otworzyłam oczy. Wraz ze zdolnością słyszenia, zauważyłam, że
powraca zdolność widzenia. Początkowo widziałam wszystko niewyraźnie, jakby
przez mleczną zasłonę, ale po chwili...
- Boże! – pomyślałam.
Chciałam krzyczeć,
ale nie mogłam, bo byłam jakaś sparaliżowana. Tego nie przewidziałam. Czując
bezsilność, zaczęłam płakać.
Otworzyłam
oczy, w klasie siedzieli już wszyscy a pani tłumaczyła pisząc na tablicy jakieś
zawiłe wzory matematyczne. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Łzy płynęły mi po
policzkach i tylko Paulina pochyliła się do mojego ucha i szepnęła: „Nie martw
się. Jest taka pora roku, że wszystkie dziewczyny mają w te wiosenne dni
przygnębiające myśli. Ja pocieszam się tym, że już niedługo będą wakacje i wszystkie
ponure wspomnienia na zawsze znikną”. Paulina, jest w naszej klasie od kilku
miesięcy, ale trafiła w mój nastrój bardzo celnie. Chyba mi bardzo pomogła.